Kupa kamieni?

Obserwowałam dziś chłopczyka. 4, może 5 lat. Biegał w kółko po plaży, co chwila przykucał i z ekscytacją godną odkrywców Ameryki raz po raz krzyczał: – Ale super! Takiego jeszcze nie mam!!! Potem znowu kółeczko, przysiad i głośno: zobacz mamo, ten jest magiczny! Trwało to dobre dwie godziny. Patrząc jak zapełnia się płócienny worek, który dzielnie taszczył maluch zrozumiałam, że zbiera kamienie. Musiałam mieć dziwną minę, bo jego mama podeszła do mnie i z uśmiechem powiedziała: – On tak ma. Kocha kamienie. W domu mamy ich tyle, że obawiam się, że któregoś dnia nasza podłoga tego nie wytrzyma i wpadniemy do sąsiadów piętro niżej! Rozumie pani, pasja?! – mrugnęła zaczepnie okiem i pobiegła z odsieczą, bo worek zaczynał być niebezpiecznie ciężki.

Pasja…

Co pięciolatek może wiedzieć o pasji?

A jednak, dawno nie widziałam tak szczęśliwego i pochłoniętego zajęciem innym niż telefonotablety dziecka.

Myślę sobie, że to wyjątkowa mama. Pozwala, by tony zapiaszczonych i racjonalnie niewiele wartych kamlotów zawalały jej dom. Kupa kamieni, bałagan, kurzołapy i śmieci. Ale dla tego chłopca skarby. Ukochane zdobycze, wymarzone, upragnione trofea. – Takiego jeszcze nie mam!!! Ten błysk w oku zapamiętam na zawsze.

Nie wiem czy za trzydzieści lat będzie nadal kochał kamienie, ale na pewno będzie miał coś, co będzie stanowiło treść jego życia. Odskocznię od rzeczywistości, bezpieczną przystań – jednym słowem pasję.

Dzięki niezwykłej mamie poznał smak radości, jaką daje swój własny kawałek świata, swoje osobiste, prywatne dziwactwo, które pozwala zachować równowagę i czasami po prostu nie zwariować w tym rozpędzonym świecie.

Mój dziadek zbierał znaczki. Zbierał, to mało powiedziane, on je kolekcjonował. Ale jak? Dziś jest takie modne słówko – celebracja i do dziadka pasuje jak ulał. Dziadek celebrował znaczki. W  biblioteczce za oszklonymi drzwiczkami zamykanymi na tajemniczy kluczyk stało ze sto klaserów. Żeby je wyjąć należało najpierw przygotować stół – usunąć wszystko, co na nim stało i nakryć zieloną, mięciutką tkaniną. Dziadek wkładał białe rękawiczki, wyjmował najpierw kilka par szczypczyków (nie daj Bóg chwycić znaczek ręką!), a potem w pełni majestatu otwierał drzwiczki i wyjmował upatrzony na dany dzień klaser. Potem delikatnie strona po stronie pokazywał znaczki i opowiadał o nich tak, że żadem Andersen nie zrobiłby tego lepiej. Znaczki to była jego pasja. Sam nawet mówił, że to jego bezludna wyspa na morzu wszystkich papierów i cyferek, które go otaczają, bo dziadek był księgowym. Do dziś pamiętam, a minęło już ponad trzydzieści lat, jak zabierał mnie czasem na swoją wyspę. Pamiętam również, że jak tylko dziadek sięgał po tajemniczy kluczyk, babcia mamrotała coś o wariacie, po czym wyraźnie uradowana oznajmiała, że w takim razie to ona do Krysi na herbatkę idzie. I oboje byli szczęśliwi.

Czy dziś ktoś jeszcze zbiera znaczki? Nie wiem.

Ale po przyjściu z plaży pomyślałam sobie o moim sąsiedzie, który codziennie rano, a raczej w nocy, bo równiutko o 5.30 cichutko przemyka po schodach, by pobiegać przed pracą; o koleżance z pracy, która w ubiegłym roku przeszła na emeryturę i zapisała się na kurs szybowcowy; o pani, która dwa razy dziennie karmi łabędzie w parku. I o wielu innych ludziach dookoła mnie, którzy mają swoje rytuały. Czasem dziwne, całkiem pokręcone i zupełnie dla mnie niezrozumiałe, ale dające im coś niezwykłego. Uśmiech, życzliwość, otwartość, siłę. Każdy z nich ma swoje życie, nie zawsze łatwe, obowiązki, rachunki i wszystko to, co potrafi przytłoczyć, a jednak nie widziałam ich nigdy kapitulujących. Co ich napędza?  Skąd biorą siłę? Jak ładują akumulatory?

Każdy ma swoją latarnię, która prowadzi ich przez największe burze i najgroźniejsze rafy do bezpiecznego portu. Każdy ma swoją pasję. Swoją kupę kamieni.

Myślisz, aby zmienić swoje życie i robić to, co kochasz – Sprawdź nasze warsztaty!